literature

Droga donikad - rozdzial drugi

Deviation Actions

CzlowiekBezTwarzy's avatar
Published:
186 Views

Literature Text

2. Rok 656 – Kwarc



Młody adept Muhadin al-Gazi dostał właśnie nad wyraz nudne zajęcie przeszukania miejskiego archiwum w poszukiwaniu wszelkich wzmianek o Urnie Madany. Wkrótce miał ukończyć naukę u wujka Amira, musiał więc zdobyć niezbędną wiedzę do prowadzenia badań w wykopaliskach. Niewolnicy w miarę postępów odkrywali coraz więcej ruin budowli i w związku z tym przedmiotów, które niekiedy miały ogromną wartość historyczną.
Muhadin wyszedł z kanionu otaczającego miasto. Uwielbiał chodzić tą drogą. Z tej perspektywy miasto wyglądało naprawdę imponująco i monumentalnie. Było nie tylko cudem architektoniki, ale i natury. Jego mury wprost wychodziły z niemal pionowego, pięćdziesięciometrowego słupa czarnego bazaltu i przedłużały go o dodatkowe pięć metrów. Znad muru dostrzec można było wyższe domy i kamienice, Uniwersytet Kwarcu, a nad tym wszystkim w centrum miasta górowała, wraz z ogromną kopułą najwyższej wieży, Świątynia Mahabi, której Calaveryci oddawali cześć, jeszcze nim przybyli z zachodu. Kopuła powstała stosunkowo niedawno, niecałe dwieście lat temu i do dzisiaj nigdzie na świecie nie powtórzono tego wyczynu. Zbudowana z białego marmuru, ozdobiona niezliczoną liczbą płaskorzeźb i fresków, zadziwiała zarówno artystów, jak i inżynierów. Zaraz za świątynią znajdowały się pałacowe ogrody i królewski pałac, który wysokością mógł dorównać jedynie kamienicom, jednak aby go obejść, potrzeba było około pół godziny.
Muhadin skinął głową strażnikom, żeby przepuścili go na łódź.
- Witaj Romualdzie – zawsze był miły dla przewoźników i lubił z nimi rozmawiać. Mimo, że byli to zwykli ludzie, zawsze wykazywali wielką otwartość i bystrość umysłu. Romuald był wyjątkowym człowiekiem, mocno doświadczonym przez życie.
- Ah, Muhadin. Znów wysłali Cię do archiwum? Czego oni jeszcze szukają w tych księgach, wertowali je już chyba setki razy – Romuald był siwym, przyjaznym staruszkiem, chudym chyba z zamiłowania, bo przewoźnicy byli sowicie opłacani. Kierowali łodziami, poruszali nimi wedle własnej woli, jednak nie mieli ani krzty talentu magicznego, było to więc bardzo niezwykłe zaklęcie. Muhadin nie dotarł jeszcze do tego rodzaju magii, jednak domyślał się, że musi być ono bardzo potężne, bowiem tak zakląć przedmiot mogą jedynie bogowie.
- Niestety, będę musiał znów przekopać się przez te manuskrypty. Zawsze jest jakaś nadzieja na znalezienie czegoś nowego. W archiwum panuje taki bałagan, że sami nie wiedzą, co tam w ogóle mają. A jak tam u Betty? Wyzdrowiała?
- Tak, dzięki tej maści, którą jej dałeś, plamy zeszły w dwa dni i Betty już prawie może chodzić. Znów może zająć się Henrym, a ja spokojnie pracować. A, właśnie, miałem Ci podziękować – Romuald wyjął małe, sześcienne pudełko owinięte lnianym płótnem i wręczył je młodzieńcowi, który nie otwierając, schował je do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Dziękuję Ci z całego serca za pomoc. Wiem, że macie wiele pracy tam, na dole, więc tym bardziej jestem wdzięczny, że znalazłeś tę chwilę czasu, aby ją odwiedzić i uzdrowić. Możesz nas odwiedzać kiedy zechcesz, zawsze znajdzie się dla Ciebie u nas miejsce przy stole, a sam wiesz jak Betty potrafi ugotować, jeśli wie, że się zjawisz – staruszek mrugnął znacząco.
O tak, Muhadin wiedział. Betty była młodą, atrakcyjną kobietą w kwiecie wieku w przeciwieństwie do Romualda, którego złoty wiek dawno przeminął. Przewoźnik dał żonie jednego syna - Henry'ego, za co była mu wdzięczna ponad wszystko. Trójka dzieci Romualda z poprzedniego małżeństwa była czeladnikami u różnych mistrzów, nie było ich więc zazwyczaj w domu, Henry natomiast niedawno zaczął chodzić. Betty została wydana za Romualda, ponieważ był bliskim przyjacielem jej rodziców, a jego żona zmarła kilka lat temu. Wyjście za Przewoźnika to dobrobyt dla kobiety i spory prestiż. Przewoźnicy mieli sowitą pensję i poważanie w społeczeństwie, a zawód ten mógł być przekazany z ojca na syna. Rodzice Betty nie wahali się więc z wydaniem córki. Była dobrą żoną, dbała o dom jak i o męża, jednak jego wiek naturalnie kumulował jej chęci. Więc gdy Muhadin zaprzyjaźnił się z Romualdem i zaczął odwiedzać ich w domu, nie mogła nie wykorzystać okazji. Choroba była jeszcze jednym kolejnym pretekstem, aby częściej spotykać się z młodym magiem, który okazał się na tyle pomocny, by nie tylko dostarczać maść, ale i wetrzeć ją tam gdzie trzeba. Muhadin naturalnie na początku opierał się, jednak szybko uległ jej urokowi. Cały czas miał wyrzuty sumienia i żal mu było Romualda, jednak nie mógł mu tego powiedzieć, byłoby to dla niego gorsze niż ta zdrada. Utrata żony w tym wieku mogłaby dla niego skończyć się tragicznie. Podziękowanie za leczenie było więc dla młodzieńca jak nóż wbity prosto w serce. Uśmiechnął się jednak najszczerzej jak potrafił.
- Dziękuję... naprawdę nie trzeba było. To nic takiego... – nie wiedział co powiedzieć, zniżył głowę i wbił wzrok w ściany kanionu. Nie mógł spojrzeć mu w oczy.
- Hej, chłopcze, nie martw się niczym. To, co robisz, naprawdę wiele dla mnie znaczy, a ten skromny podarek na nic mi się nie przyda, poza zbieraniem kurzu. Jesteś dobrym chłopakiem, żyj pełnią życia i nie oglądaj się na nic, bo ten świat to okrutne miejsce, trzeba więc wykorzystywać każdą okazję do czerpania radości – policzki Muhadina zrosiły krople łez, mieniąc się w ostrym południowym słońcu. Romuald wykrzywił kąciki ust w lekki uśmiech i pokręcił głową. Dopłynęli.
Calaveryci chyba nie zdawali sobie z tego sprawy, ale rozmnażali się jak króliki. Miasto było wiecznie przeludnione mimo od wieków toczonych przez Calaveryt wojen, w których ginęło tysiące wojowników. Zarówno król, jak i Illici wiedzieli, że jest to efekt zakopanej w pobliżu Urny, jednak żadne przed sobą tego nie przyznało. Mimo tak zatłoczonych ulic, miasto nie cuchnęło zanadto, a przejście ulicami nie zawsze kończyło się opróżnieniem kieszeni i sakw. Miastowy gwar wywoływał w Muhadinie poczucie bliskości. Czuł, że nie jest sam na tym świecie i, że jest bezpieczny.
Miasto rozwijało się i budowało na przestrzeni wielu epok, co można łatwo zauważyć po różnorodności stylów kamienic, niekiedy stojących nawet obok siebie. Kolory ścian budynków były najróżniejsze, od ciepłych barw żółtych i beżowych piaskowców i wapieni, przez zimne barwy szarych murów granitowych, po zupełnie skrajne czarne mury bazaltowe, czy żywo czerwone marmurowe. Można było dostrzec styl północny z bardzo wysokimi i stromymi dachami, pokrytymi szarą dachówką oraz równie wysokimi drzwiami i oknami z szerokim gzymsem. Styl wschodni to stosunkowo niskie budynki o żywych kolorach z niższymi, lekko łukowatymi, dachami, drewnianymi okiennicami. Bardzo często gzymsy i poddasza przyozdabiane były rzeźbami mitycznych stworów, odstraszającymi niegodziwców. Sami Calaveryci nie mieli rodzimej architektury, toteż podpatrywali je u innych kultur i łączyli, dzięki czemu ich budynki łatwo wtapiały się w tło różnorodności Kwarcu.
Uniwersytet, wraz z archiwum, znajdował się w pobliżu parku miejskiego. Muhadin uwielbiał tam spacerować, mimo, że bez problemu mógł również udać się w las za miastem. Czarodziej uważał park za doskonalszy las - przystrzyżony, poukładany, liście zawsze były zgrabione, a oprócz trawy można było usiąść na drewnianych ławkach. Co prawda, park był równie niebezpieczny jak las - tam na nieostrożnego człowieka czyhały dzikie zwierzęta, a w parku bandy głodnych, często bardzo groźnych mieszkańców niższych dzielnic.
Archiwum było starym, granitowym budynkiem, zbudowanym wprost na ruinach dawnego miasta Illitów. Niegdyś zapewne piękny, gzymsy i ściany zdobiły wspaniałe rzeźby, a we wnękach między oknami stały posągi rektorów uczelni. Niestety dziś, przez zaniedbanie edukacji, ten, jak i reszta uniwersyteckich budynków sypie się pod wpływem czasu, a władze uczelni łapią się czego mogą, by podreperować stan skarbca. Król Dorian jednak zbyt pochłonięty jest nowymi podbojami, by choć jednym okiem spojrzeć w stronę Uniwersytetu. Muhadin jednak nie potrzebował ładnych budynków, tylko dobrej biblioteki. Wnętrze było zaskakująco w takim samym stanie. Wejścia pilnował stary, siwy strażnik, który który kilkadziesiąt lat temu stracił prawą nogę w jednej z bitew. Od tamtego czasu siedzi na jednym i tym samym krześle w portierni. Nic nie słyszał, wystarczyło więc wpisać się do księgi i wejść. Jedyną zaletą starca była pamięć do twarzy. Jeśli wszedłeś tu z pozwoleniem raz, pamiętał Cię już doskonale i nigdy już nie robił żadnych problemów z wejściem. Jest to niezwykłe o tyle, że przewijają się tutaj setki studentów.
Muhadin zagłębił się między okurzone, wysokie regały. Szedł z pewnością, był tu już niejednokrotnie i wiedział doskonale gdzie ma iść. Budynek wewnątrz zdawał się być trzykrotnie większy niż patrząc na niego z ulicy. Wysokie na pięć metrów regały, raz jeszcze wyższy strop i wszechobecnie panujący półmrok sprawiały, że wszystko wydawało się być większe i bardziej niedostępne. Czarodziej minął nielicznych o tej porze studentów, skinął głową do drugiego strażnika pilnującego wejścia do pomieszczenia z archiwami i zamknął za sobą grube, dębowe, okute drzwi.
Do tego pomieszczenia dostęp mieli tylko profesorowie oraz Ci studenci, którym wydano specjalne pozwolenia, najczęściej podczas pisania prac końcowych. Muhadin wszedł szybko przez korytarz, skręcił na rogu w prawo i nagle uderzył w kogoś z taką siłą, że powalił go na kamienną posadzkę, po czym przygniótł własnym ciałem. Głowa nieznajomego uderzyła mocno o krawędź kamiennego podestu.
To była Joana, jedna z archiwistek – tych nowych, które dopiero uczą się zawodu. Muhadin zawsze gdy tu był, zastanawiał się, dlaczego ktoś taki jak ona decyduje się na życie w tym sanatorium dla grzybów, stęchlizny i ciemności. To dobre dla starych pryków jak profesor Ronald, a nie dla pięknych, młodych i inteligentnych dziewcząt, które ze swoim ciałem i umysłem mogłyby podbić świat. Co prawda jest to nieco wyolbrzymione, jednak mogłaby wieść znacznie lepsze życie w dobrobycie.
Auć. Cholera – Joana, mimo swojego wykształcenia, nie szczędziła języka, który był u niej ostry jak brzytwa. Widać nie wychowała się w dobrej dzielnicy. Co jeszcze bardziej jej pochlebia i dziwi innych.
Muhadin dopiero po chwili zorientował się, co się stało. Głową uderzył o posadzkę i lekko go zamroczyło. Jej jasne włosy wplątały się w jego srebrne łańcuchy, więc gdy próbował wstać, jęknęła jeszcze bardziej z bólu.
- Przepraszam, przepraszam najmocniej. Ja.. ja nie chciałem... - wyjąkał pośpiesznie, czując się dość niezręcznie, że leży na obcej kobiecie. Wychowanie Illitów było mocno konserwatywne, a moralność bardzo wysoka, łatwo więc było ją złamać. Muhadin nawet jako młodzieniec bardzo buntowniczy, od czasu spotkań z Betty nie może spać i co wieczór musi się upijać, by móc odpocząć bez nocnych mar. Każda kolejna pokusa sprawia, że jego wuj, jak i reszta jego rodaków, coraz bardziej zauważają zmiany, jakie w nim zachodzą. Wkrótce wuj będzie chciał z nim porozmawiać i wtedy młody czarodziej będzie musiał wyznać wszystkie swoje grzechy. Nie chciał tego, tak bardzo się tego bał.
Kobieta zacisnęła mocno powieki po czym otworzyła szeroko oczy i popatrzyła wokół. Jej upadek był bardziej bolesny. Za jej głową, na podłodze, Muhadin zauważył małą czerwoną plamkę.
- Czemu u licha jeszcze na mnie leżysz?! – powiedziała głośno z irytacją w głosie. Muhadin powtórnie spróbował wstać, jednak znów zakończyło się to kilkoma cichymi jękami.
- Dobra, już dobra – dodała ze złością, gdy skończył się wiercić. Oboje zaczęli wyplątywać jej włosy. Pomógł jej wstać i zebrać rzeczy, które wypadły jej z rąk.
- Nazywam się Muhadin, może mnie kojarzysz. Dość często tu przebywam. Przepraszam jeszcze raz za to, byłem mocno rozkojarzony. Chciałbym cię gdzieś obejrzeć – powiedział nabrawszy odwagi po powrocie do pozycji pionowej.
- Że co?! Nie dość gnoju, że się na mnie rzucasz i obmacujesz, to jeszcze tak bezczelnie chcesz mnie poderwać? - Zaczęła okładać go rękami i kopać.
Muhadinowi oberwało się kilkakrotnie po głowie, raz nawet w miejsce niedawnego uderzenia o posadzkę, co zabolało wielokrotnie bardziej. Kiedy w końcu jej wściekłość minęła, a włosy miała wszędzie na twarzy, ponownie zagadnął.
- Ałł, nie o to mi chodzi. Krwawisz na głowie. Muszę cię zbadać. Chodźmy gdzieś bliżej światła – dostał ułaskawienie. Podeszli do lampy, gdzie dokładnie zbadał jej głowę.
- Nieciekawie, zdaje się, że masz pękniętą czaszkę. Może ci się chcieć wymiotować – jak na komendę.
Kilka chwil skupienia, zgromadzenia mocy, nakierowanie energii i odpowiednie jej przekształcenie. Kość zrosła się natychmiast, a skóra zabliźniła.
- No, naprawiłem. Jedyny ślad to teraz ta plama krwi. Twarde tu macie podłogi, że tak można o nią głowy rozbijać.
Był z siebie zadowolony. Czar nie należał do skomplikowanych, jednak udało mu się go rzucić bez zacięcia, z pełną płynnością i precyzją. Czarodziej rozluźnił się całkowicie i usiadł na krześle obok dziewczyny. Ta, o dziwo, uśmiechnęła się do niego i pomacała się po głowie sprawdzając, czy faktycznie jest cała.
- Dziękuję. Po części to też była moja wina. Spieszyłam się i byłam nieco zamyślona, nie patrzyłam się przed siebie. Masz w tym niezłą wprawę. Wszyscy tak potraficie?
- No, w zasadzie to ja jeszcze nie jestem pełnowymiarowym czarodziejem, za tydzień kończę terminarz u wuja. Aczkolwiek przez ten czas raczej nic nowego pewnie nie odkryję. Często Cię tu widuję. Pracujesz tu, prawda? Potrzebuję pomocy w poszukiwaniu pewnych manuskryptów.
Joana złapała się za szyję i pokręciła głową wykrzywiając przy tym z bólu twarz.
- No, wszystkiego nie naprawiłeś. Masz może coś na siniaki? – zagadnęła głosem, noszącym głębokie znamiona flirtu.
- Coś by się znalazło u mnie w namiocie. Teraz jedynie mogę zaproponować lekki masaż. - odpowiedział rzeczowo, lekko zmieszany.
- Do jasnej, wy się na wszystkim znacie?
Wyprostowała się ze zdziwieniem i rozbawionym wzrokiem spojrzała na niego. Siadając okrakiem na krześle odwróciła się plecami do niego, rozwiązała sznurki kamizelki, rozpięła koszulę i zsunęła ją do połowy pleców. Odgarnęła włosy i czekała. Muhadin głośno przełknął ślinę, porozglądał się w nadziei, jednak prócz nich, nikogo tutaj nie było. Przetarł czoło, podsunął sobie krzesło, rozmasował ręce i delikatnie jej dotknął. Jej skóra była gładsza niż jedwab, wydawała się być niczym nie skalana. Przeszył go prąd, cofnął rękę. Był cały spocony. Zadrżała.
- No co jest? Czyżbyś stracił swą moc? - powiedziała namiętnie.
Potrzepał głową i spróbował znowu, tym razem pewniej. Skupiając się kumulował w dłoniach energię i masował rozbijając wszelki ból. Zsunęła koszulę do końca, dalej mając w niej przedramiona. Masował czule całe jej plecy, kark, boki i ramiona, całkowicie się temu oddając. Joana mruczała, poddając się rozkoszy. Bardzo powoli dochodził do końca, stopniowo zmniejszając energię, na koniec delikatnie tylko muskając jej skóry. Całe jej ciało drżało jeszcze przez długi czas. Wsunęła koszulę i kamizelkę, zapięła i odwróciła się do niego. Jej twarz wciąż wyrażała rozkosz. Uśmiechnięta przysunęła się bliżej niego, ustami prawie dotykając jego ucha.
- Masz niesamowity dar. Nie zmarnuj go na wertowanie ksiąg i grzebanie w piachu. I wpadaj na mnie częściej. – wyszeptała i odsunęła się powoli. Teraz zauważył jak bardzo jest piękna, doskonała w każdym calu.
Wstała, wygładziła swoje ubranie i odeszła do najbliższego regału.
- To czego szukasz?
Rozdział drugi był już od dawna gotowy, dlatego wrzucam od razu.
© 2012 - 2024 CzlowiekBezTwarzy
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In